Bij, zabij

Z głośnika bije pulsujący, elektroniczny beat, baseballe łamią się na ogolonych łbach, kule aż świszczą przy uszach; oto prawdziwa aria destrukcji. Ledwie mrugniesz, a kończy się etap i nawet nie
Z głośnika bije pulsujący, elektroniczny beat, baseballe łamią się na ogolonych łbach, kule aż świszczą przy uszach; oto prawdziwa aria destrukcji. Ledwie mrugniesz, a kończy się etap i nawet nie wiesz, dlaczego tych ludzi zabijasz, bo liczy się tylko to, że to same szumowiny trzęsące miastem. Ale bez obawy, działasz zgodnie z planem przekazanym Ci przez inteligentnego drona, bo jesteś maszynką do zabijania, uśpionym agentem, który całe życie czekał na ten moment — aby wykorzystać swoje umiejętności.
Poza tym nie o fabułę przecież tutaj chodzi, z czasem pomijałem ciągnące się dialogi równie szybko, co naparzałem drani po gębach, nie chcąc wybijać się z rytmu. A rytm jest kluczowy, bo ta stosunkowo skromna gra pozwala nam poczuć się niczym Keanu Reeves kasujący wyrastające spod ziemi zastępy wroga jak zabójczy baletmistrz; o ile zdołamy utrzymać mordercze tempo.
Niby mamy tutaj tylko jeden przycisk odpowiedzialny za wszystkie ciosy, ale z czasem nauczymy się kombinacji oferujących różnorakie sposoby eliminacji przeciwnika. Będzie można go dobić siarczystym kopniakiem, przerzucić sobie przez ramię, znokautować z przewrotki, a nawet wyciągnąć spluwę i porazić ładunkiem elektrycznym. Ów magiczny przycisk, przytrzymany trochę dłużej, pozwala również na zebranie sił i wymierzenie oponentowi mocniejszego ciosu.
Do tego dochodzą jeszcze buttony odpowiedzialne za chwyt oraz za niezupełnie klasyczny blok, bo trzeba wyczaić odpowiedni moment, aby ten zadziałał i otworzył drogę do kontry. Trochę to wszystko przypomina mechaniki z niedawnego "Sifu", chociaż znacznie uproszczone, ale również polegające na precyzyjnym wyczuciu odpowiedniego momentu. Oczywiście można pewnie całość przejść, po prostu naparzając kciukiem jak najszybciej, mówimy przecież o staroszkolnym z ducha beat ’em upie, ale "Midnight Fight Express" oferuje znacznie więcej.
I to nie tylko jak na grę, którą stworzył jeden facet – Jakub Dzwinel – lecz ogółem. Bo choć mamy do czynienia z nieskomplikowaną bijatyką stworzoną przez utalentowanego pasjonata, to mimo ograniczeń jest tutaj sporo rozwiązań niepozwalających się przy tej grze nudzić. Po pierwszych dwóch, trzech misjach wydaje się, że mamy do czynienia z mniej wymagającym i mniej intensywnym klonem "Hotline Miami", ale prędko okazuje się, że co etap, to nowe atrakcje.
Niektóre są tylko nominalne, lecz Dzwinel sprytnie maskuje powtarzalność i schematyczność swojej produkcji, co i rusz zmieniając skórki, kombinując przy scenografii czy oferując zróżnicowane animacje sekwencji kończących. Graficznie nie ma tu nic zachwycającego, bo postacie, miejsca i rzeczy są dość kanciaste i mało szczegółowe, ale przy takim tempie rozgrywki i rzucie izometrycznym prostota staje się zaletą. Chwilami dzieje się na ekranie na tyle dużo – jedni nas biją, drudzy strzelają – że prędko zrezygnowałem na przykład z wymagającego precyzji blokowania na rzecz turlania się po ziemi, ale pewnie każdy znajdzie inny sposób na rozprawienie się z atakującymi nas legionami.
Bohater, którym sterujemy, za każdy ukończony poziom otrzymuje punkt, który może zainwestować w nowy skill. Tych jest naprawdę sporo i praktycznie co etap możemy odblokować kolejny, zależnie od tego, w jaki sposób gramy: czy, jak ja, taranując wroga, czy raczej kombinując z parowaniem i atakami dystansowymi. Podczas samej gry również zachodzi konieczność dokonania błyskawicznego wyboru obranej ścieżki, uzależnionej od konstrukcji poziomu. Kiedy akcja dzieje się na przykład w barze, pod ręką będziemy mieli mnóstwo butelek, którymi możemy miotać niczym wytrawni żonglerzy, ale innym razem pierzemy drani na pokładzie samolotu, gdzie nie ma miejsca na manewry, sprawdzi się za to wyrwany komuś pistolet.
Co jakiś czas odpala się też poziom zręcznościowy, kiedy jeździmy na jakimś pojeździe, i choć doceniam chęć urozmaicenia rozgrywki, to są one zwyczajnie męczące. Co więcej, na motorze rozbiłem się tyle razy, że był to jedyny moment, kiedy myślałem o porzuceniu "Midnight Fight Express", mimo że cała reszta gry prowokuje, żeby uczyć się na własnych błędach. No, można co prawda przyczepić się do nagłych skoków trudności, które zaburzają balans rozgrywki, ale niekiedy była to dla mnie fajna niespodzianka, bo zaczynałem czuć się zbyt pewnie.
Za każdy poziom otrzymujemy kasę, ale pełni ona wyłącznie funkcję ornamentu, bo jedyne, co możemy za nią kupić, to nowe ciuchy. Nie zawracałem sobie tym zbytnio głowy i po jednej dokonanej przebierance nie chciało mi się już nawet powtórnie zaglądać do garderoby. Zwłaszcza że hamuje to dynamiczną rozgrywkę, która pędzi jak szalona, nie zwalnia ani na moment i nie daje odetchnąć, dzięki czemu "Midnight Fight Express" jest satysfakcjonujące nawet przy krótkim posiedzeniu. Całość też nie jest długa, pięć, może sześć godzin i po krzyku, chyba że będziecie chcieli uzyskać najwyższe noty, odblokować ciuchy i odhaczyć wszystkie wyzwania. Wtedy ten plugawy, wielkomiejski świat pochłonie Was na dużo dłużej.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones